środa, 11 marca 2020

ROWEROWY ZAWRÓT GŁOWY – TRZYKOŁOWY


Naukę jazdy na rowerze rozpoczęłam bardzo późno. Trzykołowego nigdy nie miałam. Mój pierwszy rower to była od razu prawdziwa, czyli dorosła, damka. Ja za dorosła nie byłam, miałam wówczas tak mniej więcej 11, może 12 lat. Tyle, że rosła była ze mnie panienka, więc ta damka była w sam raz. Tata widząc moją nieporadność, umieścił za siodełkiem mocny długi kij i dzierżąc go mocno w dłoni asekurował córeczkę. A że córeczka słabo sobie radziła, kij okazał się niezbędny. Na dodatek, asekuranctwo owładnęło mną do tego stopnia, że się nawet przez moment tego kija nie wstydziłam. I tak sobie jeździłam, jeździłam, nie przejmując się zbytnio zdziwieniem i  ironicznymi uwagami mijających nas osób.
Aż nadszedł historyczny dzień, dzień mego sukcesu.
Niedzielny przedpołudniowy spacer do parku. Ja na rowerze, tata przy mnie, ze wspomnianym kijkiem w dłoni. A że droga spaceru w pewnym momencie potoczyła się w dół górki, więc zaczęło mi się jechać wyjątkowo łatwo, płynnie i szybko. To ostatnie zadecydowało. Tata wypuścił kij z ręki, być może celowo, a być może po prostu za mną nie nadążał. I popędziłam przed siebie. I było wspaniale. Uczucie wolności, spełnienia.
Pamiętam moment, w którym zauważyłam, że tata mi już nie towarzyszy, że nie ma jego cienia obok cienia roweru; moment, w którym uświadomiłam sobie, że nie ma się czego bać, bo potrafię jeździć na rowerze. Niesamowite uczucie.
Idzie wiosna. Pięknie świeci słońce. I oto odezwał się we mnie zew roweru. Tyle, że znowu się boję. Długo nie jeździłam. Równowaga już nie ta. Niedowidzę, niedosłyszę. Cenię sobie wygodę. Po co mi rower?
I nagle zrozumiałam, że ten zew roweru ma drugie dno. Tu nie chodzi po prostu o rower. Tu chodzi o rower trzykołowy, taki jakiego nigdy nie miałam. Na dwukołowym już się najeździłam, już się dwukołowo zrealizowałam. Najwyższy czas na trzy kółka. 
Obraz Nando Bonilla z Pixabay 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz