W ramach neurobiku, czyli ćwiczenia
sprawności mózgu, kupiłam na bazarze 15 różnych jabłek. Krążąc między straganami, z każdego rodzaju
jabłek wybierałam, zgodnie z podręcznikowym zaleceniem, po jednym owocu, ma wszelki
wypadek najbardziej dorodnym. Sprzedawcy nie protestowali, zwłaszcza, że
większość jabłek o tej porze roku jest w podobnej cenie. Ważyli i kazali mi
płacić uśredniając cenę. Jeden tylko chciał koniecznie dowiedzieć się, po co to
robię.
- A pani to jakaś kontrola?
Wytłumaczyłam, że to na zajęcia do
szkoły. I był usatysfakcjonowany. Nawet zaczął mi opowiadać, z jakich to sadów
ma te jabłka.
- Sam kupuję – zapewniał.
Ponieważ przy okazji chciałam
poszerzyć swoją erudycję, każde jabłko wkładałam do przygotowanej wcześniej
torebki i zapisywałem nazwę gatunku. To znaczy miałam zapisywać, ale głupio mi
to było robić na oczach sprzedających, więc wyciągałam flamaster dopiero
wówczas, gdy nabierałam pewności, że już na mnie nie patrzą. W efekcie już przy
drugim straganie wszystko mi się poplątało.
W domu zarządziłam degustację. Nie
spotkało się to z niczyim entuzjazmem. Musiałam ćwiczyć zmysły w samotności.
Każde jabłko, po kolei kroiłam na ćwiartki i próbowałam. Wszystkie smakowały
podobnie, i albo kubki smakowe zaczęły
mi już zanikać, albo nastąpiła jakaś unifikacja smaku tego wspaniałego przecież
owocu. Sprawa niewątpliwie wymaga zbadania.
Na koniec akcji zrobiłam jabłka w
cieście, zużywając nieskonsumowane w ramach neurobiku kawałki. I okazało się,
że to jednak były różne jabłka. Jedne się w pieczeniu rozleciały, inne wyszły z
pieca surowe. Niektóre, muszę to uczciwie odnotować, były w sam raz.
Po zjedzeniu solidnego kawałka
jeszcze ciepłego wypieku, odnotowuję, że odczułam znaczną poprawę kondycji
mózgu. Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz