I znowu dopadł mnie zmasowany
atak ze strony rzeczy. Książek, teczek z ważnymi dokumentami, płyt DVD z
zapisami przeszłości, kaset z jakimiś filmami, starych kalendarzy, których nie
sposób wyrzucić, bo a nuż jest w nich zapisane coś ważnego. Ze szczególną
premedytacją atakują pudełka z pamiątkami typu: pierwsze loczki synka; fragment
grzywki córeczki; identyfikatory dzieciaczków ze szpitala, w którym
przyszły na świat; jakieś monety dawno wycofane z obiegu; kluczyk do nie
wiadomo czego, ale przecież zawsze można odkryć jego przeznaczenie; moja
szkolna legitymacja, tudzież legitymacja działkowca; spis przedmiotów, które
nam ukradziono w ramach pierwszego włamania do naszego mieszkania; dwie
odznaki wzorowego ucznia plus tarcza szkolna mego męża. Medalion wygrany
na loterii w Muzeum Karykatury. I tak dalej, bez końca.
Te rzeczy są i były. I jakoś się o nich zapomina. O tym, że
istnieją, zajmują przestrzeń i niszczeją w zakamarkach naszego domu. I pewnego
dnia atakują, stają się aktywne, każą o sobie myśleć, dopytują: co z nami
będzie? Walczą o swoje prawa, o to, by je przejrzeć, uporządkować, powkładać do
nowych pudełek. Książki chcą, by je jeszcze raz przeczytać, a może oddać na
makulaturę lub zanieść do biblioteki. Nie pojmuję, o co im chodzi. Przecież
mają swoje miejsca. Dlaczego nie siedzą cicho? Dlaczego zaczynają mi
przeszkadzać?
Tony zdjęć to najsilniejsza armia świata, nie do pokonania.
Czarno-białe i kolorowe. Powklejane do albumów i te najgroźniejsze – luzem.
Wysypują się w najmniej oczekiwanych momentach, zabierają czas, budzą wyrzuty
sumienia. Mają sojuszników we wspomnieniach. Łatwo się nie poddadzą. Utrzymają
swoją pozycję.
Beztrosko otworzona szafa wywołała zmasowany atak ze strony
garderoby: rzuciły się na mnie jednorazowe sylwestrowe i weselne kreacje;
skarpetki nie od pary, bezskutecznie poszukujące swych połowic; za ciasne
sukienki i spódnice; bluzki koszulowe, w których nigdy nie chodzę, ale mogą się
przecież przydać, np. w trakcie uroczystości wręczania mi medalu za
długie życie. Wyjątkowo agresywnie zachowują się jak zwykle spodnie,
zwłaszcza dżinsy, może dlatego, że są wyjątkowo wychudzone, w rozmiarze dla
swej właścicielki nieosiągalnym.
W szafkach kuchennych pomrukują na mnie jakieś przypadkowe kubki
– brzydactwa; talerzyki wzdychające do potłuczonych dawno filiżanek oraz
dzbanki od serwisów do kawy, serwisów które już dawno przeszły w stan niebytu.
Tej armii raczej się nie boję. Dam radę. Krucha jakaś i zawsze można ją
załadować do pudeł i wynieść na śmietnik. Czemu tak nie robię? Bo armia
przegrana wzbudza litość. Może zastosuję jakiś obóz przejściowy. Niech w garażu
poczekają na lepszy los.
Ale to już później. Póki co odparłam atak. Już nic nie muszę
robić. Rzeczy wycofały się, prawdopodobnie na z góry upatrzone pozycje.
Chociaż, odnoszę nieprzeparte wrażenie, że otoczyły się solidnym
okopem.
Piękne i prawdziwe
OdpowiedzUsuń