wtorek, 16 stycznia 2018

Wszystkie moje choinki

Tytuł nieco trąci plagiatem, ale mówi się trudno. Inny mi nie pasuje. Choinki jak kobiety – zawsze są piękne. I stroić się lubią. Ich uroda niestety, inaczej niż w przypadku kobiet, przemija, o czym przekonałam się bardzo wcześnie – z rozpaczą obserwując, dziecięciem będąc, jak choinki gubią igły i jakoś tak szarzeją. I chylą się ku ziemi. I to mimo obfitego podlewania. Może dlatego dziś nie wierzę nadmiernie w siłę kremów nawilżających i w picie 3 litrów czystej wody dziennie. Wolę kawę i herbatę.
Nie wszystkie moje choinki pamiętam. Niech mi wybaczą. Nie pamiętam niestety, i wstyd mi za to, mojej choinkowej inicjacji. Z pewnością miała ona miejsce gdzieś około 3 roku mego życia, ale niestety kolejne choinkowe fascynacje nałożyły się na tę pierwszą. W efekcie do wspomnienia najwcześniejszego, z choinką w tytule, dotrzeć dziś nie potrafię.
Najpierw były choinki prawdziwe, wysokie, nie zawsze kształtów regularnych, ale za to przepięknie, mocno pachnące. Królowały świerki rodzime. Z dość drobnymi igłami, w tonacjach ciemnej zieleni. Ubierane były domowym sposobem, chałupniczo. Żadnej rozrzutności. Strój na miarę trudnych lat 50. i 60.
Lata 70. przyniosły w darze choinki sztuczne i moc szklanych świecidełek. Zaczął królować zdobniczy miszmasz, dość beztroski, skąpany w świetle lampek, zawodnych, bo, jak mi wyjaśniano, liniowo łączonych. Co i rusz trzeba było szukać, która to lampka się przepaliła, bo całość nie świeci.
Lata 80. i 90. minionego stulecia. To już moja dorosłość i powrót do choinek prawdziwych, kupowanych i ubieranych w ostatniej chwili, czyli dopiero w Wigilię, by stały jak najdłużej, by jak najpóźniej zrzucały igły. Mieszkaliśmy w bloku, a bloki to kaloryfery. I ogromna suchość powietrza, wszędzie poza łazienkami, gdzie, z powodu braku okien i sprawnych wywietrzników, królowała wilgoć. Ale w końcu trudno trzymać choinkę w łazience.
Poza tym, co trzeba podkreślić, to był czas, gdy choinki miały stać ku radości dzieci, naszych dzieci, a tym samym miały pełnić funkcje wychowawcze. Zdobione zatem były łańcuchami, zabawkami i gwiazdkami, wykonanymi przez dzieci, z naszym rodziców udziałem. I, rzecz jasna, obwieszone cukierkami i pierniczkami. Uroda takich choinek to rzecz, moim zdaniem, umowna. Ale, na zasadzie prawa częstości kontaktu i efektu Pollyanny, nakazującemu mi patrzeć na wytwory dziecięce przez różowe okulary – choinki te z godziny na godzinę stawały się coraz piękniejsze. I wspominam je z sentymentem.
No i na koniec historii choinek pełnej -   mój wiek średni, czyli epoka wciąż tej samej sztucznej choinki, zakupionej przez nas, czyli mego małżonka i mnie, w ataku rozrzutności i ekologicznego nastawienia, dla uczczenia nowego tysiąclecia. Choinka wspaniała, bo jak prawdziwa. I na dodatek wiecznie żywa. Mimo że ma już swoje lata, co i rusz ktoś nabiera się na jej doskonałość i nie chce uwierzyć, że to drzewko jest sztuczne. Nie pachnie, ale wygląda. Wiem, że choinka, podobnie jak kobieta, pachnieć dobrze powinna, więc w ustawionym w pobliżu wazonie jest zawsze kilka gałązek świerku z naszego ogródka. Takie małe oszustwo.  
Choinka co roku zmienia swoje świąteczne odzienie: bywa złota, biała, srebrna i kolorowa, tradycyjna. W każdej szacie jest czarująca. I, co najważniejsze, może stać bardzo długo i wciąż wyglądać świeżo. I bardzo długo może cieszyć mnie swoją urodą. Aż do Tłustego Czwartku, kiedy to na skutek presji otoczenia, decyduję się ją rozebrać i ułożyć do snu. Z nadzieją na kolejne wspólne Świąt obchodzenie.  

2 komentarze:

  1. A ja wolę prawdziwą, nawet jak niezbyt piękną.

    OdpowiedzUsuń
  2. W pełni to rozumiem. Tyle, że trzeba ją szybko rozbierać.

    OdpowiedzUsuń