środa, 4 kwietnia 2018

Od linoleum do linorytów



Dzisiejszy warsztat w Galerii B.S. wymagał od uczestniczek pełnej koncentracji uwagi, precyzji manualnej, a także sprawnej analizy i syntezy wzrokowej. Robiłyśmy bowiem linoryty.

Linoryt to niby to samo co drzeworyt, tyle że zamiast drewna wykorzystywane jest linoleum.

Wzoru chemicznego nie znalazłam, ale dowiedziałam się, że linoleum składa się z włókna lnianego, kalafonii*, mączki drzewnej lub korkowej i pigmentu, nałożonych wałkiem na tkaninę jutową lub inne płótna. Wymyślił je Anglik o imieniu Frederic i nazwisku Walton, a dokonał tego w roku 1864. Pod koniec wieku XIX wszyscy na punkcie linoleum oszaleli (za wyjątkiem, myślę, rodów książęcych i królewskich). A kiedy w wieku XX wprowadzono osnowę z filcu, popularność linoleum jeszcze wzrosła. W moim domu rodzinnym cieszyło się w każdym razie wielkim uznaniem. Mnie się podobało, podoba nadal, a płytki PVC, które wygryzły linoleum z rynku, nie były w stanie wzbudzić mego entuzjazmu.




Kończę te wstępne wywody i przypominam, że do pracy nad linorytami potrzebne jest linoleum. Zwykłe lub takie ze sklepu plastycznego. I farby. I papier. I specjalne dłuto, albo dwa dłuta: proste i zaokrąglone, albo trzy…. I jeszcze jakiś rysunek, który chciałoby się na linorycie utrwalić. Tak to trzeba przemyślnie zrobić, aby na linoleum powstał negatyw tego, co chce się uzyskać.



Potem jest jeszcze konieczna decyzja, czy rysunek ma być czarny na białym, czy biały na czarnym. Wypukłości odpowiadają za kolor, czyli czerń. Wklęsłości za biel. Oczywiście w przypadku czarnej farby i białej kartki. Farbę nanosi się na wyżłobione linoleum i szybkim ruchem przykłada  kartkę. Trzeba tę kartkę odpowiednio przycisnąć. Odbitek może być oczywiście więcej niż jedna.




I tak właśnie, pod czujnym okiem Basi Stelmach, postępowałyśmy. Efekty były niezłe. I te ilościowe, i te jakościowe. Były dzieła reprodukcyjne, i całkowicie autorskie. Zdarzył się też przypadek, że dzieło, w zamyśle reprodukcyjne, wyszło tak odmiennie od pierwowzoru, że nabrało walorów nieco prymitywnej kreatywności. Nieskromnie donoszę, że było to moje dzieło. Odnaleźć je wśród innych prac będzie prawdopodobnie dość łatwo.






* Niepoinformowanych informuję, że wspomniana kalafonia to po prostu żywica naturalna.

8 komentarzy:

  1. A dlaczego na tym dziele są aż dwie parasolki?

    OdpowiedzUsuń
  2. Po prostu mocno padało. Ulewa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie ma nic piękniejszego niźli tworzenie czegoś z niczego. Pięknie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ano. Być może taka jest istota twórczości.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zaciekawiłam się linorytami, a do tej pory zupełnie mnie to nie interesowało. Efekty dzieł wspaniałe.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. To rzeczywiście daje efekty.

    OdpowiedzUsuń
  7. Pogratulować talentu, wtedy z niczego powstaje "coś"; takie ładne "coś". Trochę zazdroszczę, że mnie wena twórcza nie pokochała; pozdrawiam Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się,że wpadłaś z wizytą. Linoryty są dla każdego. Talent co prawda pożądany, ale i beztalencia sobie radzą, a jak nie radzą, to i tak mają frajdę. Jak ja nie przymierzając.

      Usuń