Zaczęło się od wycieczki w okolice Sztynortu. Jechaliśmy w dwa samochody. Kilometrów od nas niedużo, a całe dwie i pół godziny jazdy.
- Nie wiedziałem, że to tak daleko –
stwierdził jeden z uczestników wyprawy, w trakcie postoju, gdzieś na poziomie
Giżycka. Bodaj w Wilkasach. A to był przecież zaledwie fragment podróży.
- Jak skończą drogę, to będzie szybciej –
pocieszył mój małżonek.
- Tyle, że wtedy nie będzie już tych
malowniczych drzew w skrajni – dorzuciłam do dyskusji swoje
trzy grosze. I mniej krzyży przy drodze, pomyślałam.
- Nie wiem, czy wiecie, że te drzewa to są z
nakazu Fryderyka
II Wielkiego. – błysnął erudycją mój brat. – Obsadzano nie tylko drogi, ale i szlaki
wodne. Fryderyk sadził morwy, by mieć własny jedwab.
Czyli znowu pruski pragmatyzm
górą. Choć mijane drzewa chyba czasów Fryderyka nie pamiętają. Za młode.
Ładne te drzewa. Ocieniają
drogę, cieszą oczy. Tworzą malownicze korytarze. Kiedyś nie przeszkadzały, dziś
przez wielu nazywane są zabójcami. W drodze powrotnej jechaliśmy piękną aleją.
Nie chcę, by zniknęła. Przecież od czasu do czasu można jechać wolniej.
*Już po wycieczce
trafiłam w Internecie na portal Sadyba-Mazury, czyli na strony Stowarzyszenia
na rzecz ochrony krajobrazu kulturowego Mazur. Dużo o możliwości ratowania
mazurskich alei. Wspaniałe fotografie. Polecam
Kurcze, zabójcy jeżdżą w samochodach, obok jedzie rodzina, zadowolona, bezmózga i żaden nie powie kierowcy żeby król szos zwolnił. Szlag mnie trafia, gdy słyszę usprawiedliwienia.
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest. Choć w moim przypadku krół szos jest proszony, by zwolnił. Obraża się i nie zwalnia. a wtedy już tylko pozostaje opcja: - Wysiadam. Jedź sam, mój królu.
OdpowiedzUsuń