Będzie o telefonach komórkowych i o tym,
że ich właściciele w środkach transportu miejskiego nagminnie z nich
korzystają. Przerywają tym samym "błogosławioną" ciszę dzwonkami
różnej głośności i różnego stylu, i na dodatek gadają, a ich współpasażerowie
są narażeni na słuchanie. Na słuchanie straszności. Zakazać - wołają przeciwnicy komórek, a zarazem miłośnicy ciszy.
Rzeczywiście tragedia
pełną gębą. Po pierwsze, konia z rzędem temu, kto nigdy w autobusie, tramwaju,
pociągu itp. nie rozmawiał przez telefon. Po drugie, jak już walczyć o ciszę,
to zakazać by trzeba rozmów w ogóle. Rozmowa przez telefon to przecież również
rozmowa. A z uwagi na spokój współpasażerów nawet lepsza od zwykłej
rozmowy. Kiedy gada ta druga strona,
jest cicho. Przy zwykłej rozmowie, twarzą w twarz, sytuacja jest zgoła
odmienna. Kto tego nie wie, nie był z pewnością nigdy współpasażerem. Grupka
gaworzących uczniów szkoły podstawowej jadąca na wycieczkę, dysputy
nastolatków, trzech przyjaciół z puszkami piwa w kieszeni, dwie psiapsiółki
udające się na zakupy, panowie w eleganckich garniturach obmawiający wspólnego
szefa. To są dopiero słuchowiska.
Wniosek prosty - trzeba w
ogóle zakazać rozmów w środkach komunikacji masowej. Ba, idźmy dalej. Zakazem
warto objąć parki, kawiarnie, ulice. Ewentualnie nauczyć społeczeństwo języka
miganego, choć to dość skomplikowane rozwiązanie. Jest na szczęście rozwiązanie
tańsze i prostsze - niech obywatele szepczą.
Tyle, że wówczas,
ostrzegam, poziom depresji w społeczeństwie znacząco wzrośnie. Czy ktoś
policzył, ile codziennej radości sprawia nam podsłuchiwanie bliźnich? Jak
bardzo poszerza to naszą wiedzę o świecie? Ile dostarcza tematów do przemyśleń?
Koszty społeczne zakazu rozmów przez telefony komórkowe w środkach komunikacji
masowej mogą okazać się ogromne. I nie mówcie, że nie uprzedzałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz