To było kilka lata temu. Powrót do domu. SKM. Odliczanie
kolejnych przystanków. Praga, Toruńska, Żerań. Gdzieś w okolicy stacji Płudy
wyczerpała mi się bateria w mojej MP-trójce. I siłą rzeczy uszy, nawykłe do
słuchania, zaczęły podsłuchiwać współpasażerów.
Najbliżej siedziała para
starszych ludzi: On i Ona. On - usiłujący czytać jakąś gazetkę reklamową. Ona -
robiąca wszystko, by mu to uniemożliwić, a co najmniej utrudnić. Strategia
typowo babska. Nieustanne tokowanie, od czasu do czasu zadawanie pytań, tzw.
oczywistych, bo odpowiedź na nie jest oczywista, z góry wiadoma, więc nawet nie
warto na nią czekać. Więc On nie odpowiadał. Ona nie czekała.
I tak by się to
pewnie toczyło do końca naszej wspólnej podróży, gdyby nie normalny na tej
trasie komunikat o granicy strefy biletowej.
Ona zareagowała natychmiast: Granica
strefy biletowej. Co to znaczy? Jaka granica?
Zadziałało. On oderwał wzrok od gazetki
i rzekł głośno, wyraźnie: Pewnie niedawno włączyli tę stację do
Warszawy.
Niełatwo przyznać się do podsłuchiwania,
więc się nie przyznałam. Nie dokonałam sprostowania. Pozwoliłam, by On i Ona
odjechali w nieświadomości, że Choszczówka jest w Warszawie od dawna.
Pierwszy raz pisałam o tym, kiedy minęło lat 68. W maju tego roku wybiły 72 lata naszej stołeczności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz