Czuję
się dyskryminowana. Od początku ogłoszenia stanu zagrożenia epidemicznego. W
słusznej sprawie, ale zawszeć. Ja babcia, zawsze na usługi. Zakochana we
wnuczce. Mająca, akurat teraz, dużo czasu, by się nią zająć, by spędzić czas na
wzmacnianiu łączących mnie z nią więzi, zostałam skazana na odosobnienie.
Żłobki
zamknięte. Opieka instytucjonalna wyłączona. Ktoś dzieckiem musi się zająć.
Rodzice winni pracować, a jeśli nawet nie winni, to całodobowy kontakt z
własnym dzieckiem może przekroczyć ich możliwości przystosowawcze. Zwłaszcza
przy konieczności łączenia opieki nad dzieckiem z pracą zdalnie wykonywaną.
W
takich sytuacjach babcina interwencja jest już naszą narodową tradycją. Ale nie
tym razem. Ten wirus wszystko zmienia. Nie wolno mi kontaktować się z wnuczką.
A jeśli nawet wolno, to nie powinnam tego robić. Chcę i mogę, ale nie powinnam.
Nie
dlatego, że jestem chora i zarażam. Nie dlatego, że może jestem chora i mogę
zarażać (choć to w ostatnich dniach też musi być brane pod uwagę, czyli babcia bezobjawowa). Nie dlatego, że wnuczka jest chora i zaraża, ale dlatego, że może być
chora, nie mieć objawów, ale zarażać może. Mnie też może zarażać. O innych
członkach rodziny nie wspominając. Taka to perfidna dziecięca natura. A ja
jestem w grupie ryzyka.
Co
prawda, od dłuższego już czasu jestem w tej grupie, biorąc pod uwagę średni
wiek życia, czy jak wolicie dożycia, w naszym kraju, i nie tylko w naszym. Tym
razem jednak ryzyko jest bardzo konkretne. Ten koroniasty wirus upodobał sobie
osoby w późnej dorosłości, by nie rzec w podeszłym wieku. Co prawda, statystyki
są dla mojej grupy wiekowej jeszcze nie całkiem jednoznaczne, ale bycie w przedziale
granicznym niewielką jest pociechą.
No
i mam dylemat, ryzykować i pobiec do mojej wnusi, czy
przeczekać, z myślą o lepszym jutrze. Entliczek pentliczek… A może lepiej
uruchomić myślenie logiczne? A co najmniej zdrowy rozsądek?
Uruchomiony mówi, żeby siedzieć w domu.
Uruchomiony mówi, żeby siedzieć w domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz