Ileż
to razy zachwycałam się pięknem naszej Choszczówki. Ileż to razy zachwycali się
nim znajomi składający nam wizyty i to w różnych porach roku Miałam sąsiadkę,
która za każdym razem, witając się ze mną na naszym wspólnym podwórku,
powtarzała jak mantrę: Jaka jestem
szczęśliwa, że tu mieszkam. Tu jest cudownie.
Ja
natomiast po pierwszej fali zachwytu, swoją drogą kilkuletniej, czyli
długoterminowej, zaczęłam dostrzegać mankamenty. I to wcale nie na zasadzie
szukania dziury w całym. Wcale się nie czepiałam i nie czepiam. Już bardziej na
zasadzie habituacji, procesu polegającego na stopniowym zanikaniu reakcji na
powtarzający się, a przy tym niezmienny bodziec. Przestałam zauważać to, co piękne; a moją uwagę zaczęły przyciągać
niedoskonałości otoczenia, a jeszcze bardziej oznaki jego brzydoty. I już mi
się tak wszystko w naszej Choszczówce nie podobało.
I
nagle spadł śnieg. I znowu zrobiło się pięknie. Zardzewiałe siatki zaczęły
mienić się złotawą miedzią. Połamane płoty stały się pięknymi naturalnymi
rzeźbami, podniszczone chodniki białymi alejami. Dachy wymagające renowacji,
pod śnieżną pierzynką ukryte, renowacji wymagać przestały. A mój trawnik, który
z roku na rok coraz bardziej zaczął przypominać klepisko, stał się przepięknym
śnieżnym poletkiem.
I
tylko jedna myśl zakłóca mi rozkoszowanie się białą Choszczówką: Jak wiosną ukryć
to, co teraz śnieg pracowicie ukrywa?
I
na koniec, wyszukane w necie myśli Dawida Rosenbauma, które calym sercem podzielam:
„Szczerze współczuję tym,
którzy twierdzą, że śnieg nie ma zapachu ani smaku. Biedni są ci, dla których
biały puch pokrywający świat to po prostu zmarznięta woda. Żal mi wszystkich,
którym zima kojarzy się tylko z przymusem noszenia ciepłych ubrań i
odśnieżaniem szyb samochodowych przed wyjazdem do pracy. Bo przecież zima to…
bajka”.
Obraz Gerhard G. z Pixabay
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz