Aż nie chce się wierzyć, że Ani z
naprzeciwka nie ma już 5 lat. Zmarła ósmego
marca 2016 roku. Eugenia Anna Wesołowska. Na co dzień używała drugiego imienia. Przeszło dekada wspólnego podwórka i
przeszło dekada czegoś więcej niż sąsiedztwo. Chciałabym o Ani przypomnieć. O wspaniałej
kobiecie, która mieszkała na Choszczówce i bardzo to sobie ceniła. To fragmenty
tekstu, który napisałam 5 lat temu, żegnając się z Anią.
„Ania, czyli Pani Profesor Eugenia Anna Wesołowska, to taka nieoczekiwana, dodatkowa, gratyfikacja, jaką otrzymałam od życia w związku z przeprowadzką na Choszczówkę. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego sąsiedztwa. Ona też tak czuła. Bardzo często wspominała, że cieszy się, że tu mieszka, bo ma nas, sąsiadów. Poznałam wspaniałą, niezwykle interesującą kobietę. Ciepłą, z poczuciem humoru. Dobrą, pogodną. Wiele przegadanych godzin. Lubiłam słuchać jej wspomnień, ale lubiłam też ploteczki ze świata akademickiego. Zwłaszcza, że znałyśmy po części tych samych ludzi nauki. Przez jakiś czas bawiło nas sprawdzanie, kto ma ile lat, rzecz jasna, w celu udowodnienia, że na tyle nie wygląda, tylko na mniej, a częściej na więcej. Ania wyciągała stosowne leksykony, różne: Who is who? I sprawdzałyśmy.
Poznałam różne Anie. Ta pierwsza, lekko mnie z początku
onieśmielająca Anna, profesor zwyczajny, kobieta aktywna naukowo i
dydaktycznie, ciągle w rozjazdach, jako że pracowała na Uniwersytecie Mikołaja
Kopernika w Toruniu i w Wyższej Szkole im. Pawła Włodkowica w Płocku, otoczona
magistrami i doktorantami, ciągle coś publikująca. Prowadziła jeszcze wtedy
samochód. I miała w sobie tyle werwy, że trudno było uwierzyć, że jest to
kobieta po siedemdziesiątce. Anna oficjalna, Pani Profesor, w mundurku, czyli w
stosownym kostiumie i w eleganckiej bluzce, najczęściej białej. Otoczona
magistrantami i doktorantami. Obłożona książkami i notatkami. Wyjeżdżająca na
konferencje, publikująca. Dumna z udanych doktoratów swych podopiecznych.
Ciesząca się ukończeniem książki o Pawle Włodkowicu, zadowolona z wydaniem
kolejnych numerów "Edukacji Dorosłych”. Pani Profesor starannie
sprawdzająca prace egzaminacyjne swoich studentów. Klasyfikowanie, tak to nazywała,
traktowała bardzo serio. Lubiła swych uczniów. Szanowała tych, co studia
musieli łączyć z pracą.
I Ania druga. W stroju z lekka niedbałym, pracująca w ogródku,
wynosząca śmieci, sprawdzająca, czy listonosz już coś wrzucił do skrzynki,
zapraszająca na lody, na brydża, ciągle odkładanego na później. Ania ciesząca się każdym wschodzącym
kwiatkiem, pierwszymi listkami na krzewach, zakwitającym bzem. Uśmiechnięta,
taka do przytulania. I do pogadania.
Pamiętam, jak dopraszałam się, aby pokazała mi, jak wyglądała w młodości. I
pewnego dnia wyciągnęła album i ujrzałam sympatyczną dziewczynę – młodą kobietę. Wszystko się
zgadzało. Nigdy natomiast nie pokazała mi kryminałów, które ponoć kiedyś
„popełniła”. Wyprosiłam natomiast do przeczytania dwie jej powieści. Obie z
wątkami autobiograficznymi. Pierwszą - wspomnienia stron rodzinnych, domu, rodziców, krewnych. I drugą - niezwykle wzruszająca opowieść o
relacji matki i córki, o wychowaniu, o ich wzajemnej miłości.
Ania bardzo często wspominała dzieciństwo, Wereszczyn, gdzie obok
siebie żyli zgodnie (tak Ania o tym mówiła) Polacy, Ukraińcy i Żydzi, gdzie
były trzy świątynie: kościół rzymskokatolicki, cerkiew prawosławna oraz
bożnica. Z dumą podkreślała, że to jedna z najstarszych miejscowości na
wschodzie Polski. I dodawała, że to Gród Czerwieński. Nie byle jaki. Mówiła, że
miała bardzo dobre dzieciństwo, kochanych mądrych rodziców. Wspominała swego
dziadka Kaczyńskiego. Swoją babcię. Swoich braci i siostrę. Piękny drewniany
dom. Ogród. Lasy. Żydowską rodzinę mieszkającą obok. To były takie piękne
dziewczyny – mówiła. Szczęśliwe dzieciństwo zostało przerwane okrutną wojną.
Niemcy dokonali pacyfikacji wsi. Wymordowali Żydów, nie tylko z Wereszczyna,
ale i z innych pobliskich miejscowości. Obrazy tej zbrodni na zawsze zostały w
pamięci Ani. Opowiadała i płakała. Wymieniała z imienia i nazwiska swoich
żydowskich sąsiadów, których ciała wrzucono do studni w Wereszczynie. Nie chciała zapomnieć. W tym samym roku,
jeśli dobrze pamiętam opowieść Ani, wybuchła epidemia duru brzusznego i tyfusu.
Jedną z jej ofiar był ojciec Ani. Zaraził się tyfusem i zmarł po krótkiej
chorobie.
Po wojnie też nie było łatwo.
Ania wspominała stancję u wujka w Lublinie, szkołę średnią, pierwszą
pracę nauczycielską w szkole wiejskiej. Był rok 1946, a ona niewiele starsza od
swoich uczniów. Potem było małżeństwo, macierzyństwo, studia w Wyższej Szkole
Pedagogicznej w Krakowie, uwieńczone magisterium z filologii polskiej, a
wszystko to połączone z pracą zarobkową. Prawie 30 lat Ania przepracowała jako
nauczycielka w szkołach podstawowych i średnich. No i w końcu nadszedł ten
moment, w którym udało się Ani połączyć swoje dwie największe pasje: dydaktykę
i naukę. Z racji pracy naukowej zaczęła wyjeżdżać za granicę. Mile wspominała
pobyt w Paryżu, w Rosji. Wspaniale kreśliła sylwetki poznanych tam ludzi, swych
przyjaciół. Zawsze powtarzała, że bardzo
wiele zawdzięcza innym ludziom. Powtarzała: ludzie są dobrzy.
Bardzo ważna była dla niej rodzina, najbliżsi: córki, zięć, wnuk i
jego żona, prawnuk. Z dumą mówiła: Ty wiesz, że ja mam już prawnuka. Nie musiała mówić, jak bardzo są jej
potrzebni i jak bardzo ich kocha, bo i tak wiedziałam, że tak jest.
Nie wiem, jak było wcześniej, ale w tym okresie, gdy zamieszkałyśmy
po sąsiedzku, Ania spędzała wakacje bardzo aktywnie. Lubiła podróże. O jednej z
ostatnich wypraw Ani, do Portugalii, będą mi już zawsze przypominać otrzymane
od niej w prezencie sympatyczne, zdobiące moją kuchnię, akcesoria z kogutem z Barcelos. Szalenie dumna była z
zaliczenia jachtowego rejsu wzdłuż wybrzeża Chorwacji. Odbyła tę wyprawę swego
życia, bo tak ją określała, w towarzystwie swych córek, Ewy i Zyty oraz zięcia.
Z tej czwórki, cytuję za Anią, co najmniej dwie osoby umiały żeglować. I pływać. Wakacje to także sanatorium w
Druskiennikach, a przede wszystkim dom na wsi, na Lubelszczyźnie, gdzie w
bliskości swej wsi rodzinnej odpoczywała w gronie najbliższych.
Czego nie udało się Ani załatwić na tym świecie? Pewnie wielu
rzeczy, ale taki już nasz ludzki los.
Bardzo żałuję, że nie zdążyła napisać książki o swoim kochanym
Wereszczynie. Planowała, ale zabrakło najpierw czasu, potem zdrowia. Ostatnie lata, lata choroby, były bardzo
trudne, dla Ani, dla jej bliskich. Ale i w tym okresie zdarzały się dobre
chwile. I je będę też pamiętać”.
Eugenia Anna Wesołowska - ur. 8.11.1929 roku w Wereszczynie. Pracę
doktorską obroniła w 1977 r. Pracowała w Instytucie Programów Szkolnych w
Warszawie, początkowo jako sekretarz naukowy, później jako kierownik Zakładu
Kształcenia Dorosłych. Kolejne miejsce pracy to Instytut Pedagogiki
Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Była kierownikiem Zakładu Pedagogiki
Porównawczej i Edukacji Ustawicznej, współtwórczynią Akademickiego Towarzystwa
Androgogicznego, inicjatorką wydawnictwa „Edukacja Dorosłych” i serii
„Biblioteka Edukacji Dorosłych”. Stopień naukowy doktora habilitowanego
otrzymała W 1991 r., a tytuł naukowy profesora - w 1996 roku. W ostatnich latach pracowała w Wyższej Szkole
im. Pawła Włodkowica w Płocku. Jest autorką 12 książek, pod jej redakcją
ukazało się 21 prac zbiorowych, opublikowała ponad 130 artykułów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz