Co
niektórzy dziwią się, że Choszczówka to jeszcze Warszawa. Sprawdziłam, jak to
było i jest z naszą wielkomiejskością. Oczywiście u Cioci Wikipedii.
Cytuję,
bo pewnie nie będzie się Wam chciało Cioteczki odwiedzać: „Choszczówka –
osiedle domów jednorodzinnych w północno-wschodniej części Warszawy, w
dzielnicy Białołęka, zlokalizowane przy linii kolejowej E-65 z Warszawy do
Gdańska w otoczeniu Lasów Legionowskich, Lasów Choszczówki oraz Lasów Białołęki
Dworskiej. Choszczówka od północy graniczy z gminą Jabłonna, od
północnego-wschodu ze wsią Józefów w gminie Nieporęt, od południa z Białołęką
Dworską, od północnego zachodu z osiedlem Nowodwory, od zachodu z Dąbrówką
Szlachecką, a od południowego zachodu z Henrykowem”.
Czyż
nie piękny opis? Czyż to nie gratka mieszkać w takim miejscu i w takim
otoczeniu? W towarzystwie takich nazw?
Najbardziej
lubię ścieżki leśne do Legionowa. Najlepiej też je znam. Czasem błądzę, np.
pewna moja wyprawa do Białołęki Dworskiej została uwieńczona wizytą w
Józefowie. Zdarzyło się to tylko raz, ale zdarzyło.
Ale
wracając do rzeczy, czyli do naszej stołeczności. Napisano, że najpierw była
wieś. Powstała na początku XIX wieku na wykarczowanych terenach leśnych, a
kiedy uruchomiono linię kolejową nabrała rangi wsi letniskowej. Ciocia
Wikipedia twierdzi, że w 1877 r. mieszkało na tym terenie 58 osób, w 1904 – 61.
Do Warszawy przyłączono Choszczówkę w 1951 r. Staliśmy się częścią miasta,
tyle, że dość specyficzną.
Na
tyle nietypową, że pozwolę sobie zaryzykować tezę: wsią byliśmy i
jesteśmy nadal. Czy mam rację? Przekonajmy się.
Jeśli
uznać, że wieś to osada, której mieszkańcy zajmują się uprawą roślin i hodowlą
zwierząt, to w jakimś stopniu te warunki spełniamy. Ogródeczki mamy liczne, a w
nich różności: zioła, drzewka owocowe i takież krzewy. Nasze gospodarstwo, na
ten przykład, posiada sad, a w nim jedną aronię. Uczciwość nakazuje mi
poinformować, że kiedyś była jeszcze morela i grusza, ale o ile aronia
owocowała i owocuje, to pozostałe drzewka
wyłącznie dobrze rokowały. Aż poległy. Wierzę jednak, że obfite zbiory owoców
są kiedyś osiągnę i będzie tak, jak u sąsiadki zza płotu, u której nieźle
radzi sobie winorośl, a i wiśni zdarzyło się mieć owoce. Nie jest źle.
Jeśli
chodzi o inne wiejskie dobra, to zwierząt ci u nas dostatek, zwłaszcza psów i
kotów. Osobiście mam na stanie inwentarza wspaniałe pająki. O ptactwie nie
wspominając. Jajek z tego, co prawda, nie ma.
Tak
sobie myślę, że może jednak bardziej odpowiednia dla Choszczówki będzie
jakaś inna definicja wsi? Na przykład ta mówiąca, że wieś to zbiorowisko ludzi,
osiedle z należącymi doń gruntami. Wypisz, wymaluj Choszczówka.
Albo definicja ujmująca wieś jako społeczność lokalną, której funkcję
produkcyjną uzupełnia funkcja rodziny i czyni to w sposób jednolity, z
zachowaniem kontroli społecznej**? Nic dodać, nic ująć. Na Choszczówce z
reguły wiemy, co w trawie, u sąsiada, piszczy; co się za płotem dzieje. Socjolog
byłby zadowolony. Społeczność sprawdza, mniej lub bardziej dyskretnie,
mniej lub bardziej dokładnie, czy funkcje rodzinne i produkcyjne są należycie
pełnione. Czy rośliny podlane? Koty nakarmione? Mąż wyprowadzony na
spacer? Kawa poranna wypita? Goście byli , czy dopiero będą? Co serwowano na
grillu? Kiełbasę czy szaszłyki? Kontrola społeczna zachowana.
Pora
podsumować: miało być miasto, a wyszła wieś. Na szczęście. W związku z
powyższym, zamiast puenty będzie Kochanowski: „Wsi
spokojna, wsi wesoła, Który głos twej chwale zdoła? Kto twe wczasy, kto pożytki
/może wspomnieć za raz wszytki?”
Byłabym
zapomniała: karczmę (a jak kto woli: oberżę lub gospodę) też mamy.
*autor
Józef Szymański
**
autor Jan Turowski
Obraz Richard Duijnstee z Pixabay
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz