O starości myślę kilka razy dziennie. Na przykład wtedy, gdy spotykam ludzi, którzy wydają mi się starzy, a okazuje się, że są w moim wieku. Czy ja też jestem taka stara? – myślę. Czy ja też tak staro wyglądam? Wewnętrzny głosik odpowiada: „Tak, jak najbardziej”, więc aby się nie załamać udaję, że go nie słyszę.
O starości myślę również
wtedy, gdy spotykam ludzi młodych, którzy opowiadają o zdarzeniach, planach,
dokonaniach, które kiedyś może i były moim udziałem, ale „to se ne vrati”. Natomiast, gdy ktoś młody ustąpi mi miejsca, w pociągu
czy tramwaju, też o starości myślę, ale jest to chyba jedyny raz, gdy myślę o
niej z wdzięcznością.
O starości myślę co dzień
rano, prostując z lekka zesztywniałe po nocy członki. Starość nie
radość - myślę. W lustro na wszelki wypadek rano nie patrzę.
O starości myślę w
poczekalniach lekarskich i aptekach, jako że odwiedzam te instytucje przede
wszystkim z uwagi na mnogą patologię wieku późnego.
Kolejną okazją do
myślenia o starości i szerzej o przemijaniu jest konfrontacja z faktem śmierci
kogoś w moim lub w podobnym do mojego wieku. Mój tata mówił przy takich
okazjach: biorą z naszej
półki. Nic zatem
dziwnego, że i mnie ta półka staje przed oczyma. Pora na moją półkę – myślę.
O starości myślę patrząc
na drzewa, które sadziłam, a które teraz sięgają chmur. No, prawie
sięgają.
O starości rzecz jasna
myślę również wtedy, gdy spostrzegam, jak dzieci dorośleją, jak starzeją się
moi bliscy, przyjaciele, znajomi.
Ponieważ jednak nic
bardziej nie postarza człowieka niż częste myślenie o tym, że się starzeje*,
postanawiam od tej chwili przestać myśleć o starości. Innymi słowy: biorę się
do roboty. Nie starzeją się ci, którzy nie mają na to czasu**.
Ciekawe, jak długo
wytrwam w tym postanowieniu?
* cyt. Ch. Lichtenberg
** cyt. B. Franklin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz