środa, 8 stycznia 2025

Proste pomysły na małe szczęście, czyli teczka z gazetami

Taka na przykład teczka z gazetami. Niby nic, a źródło cotygodniowego szczęścia.

Lata  sześćdziesiąte. Trzeba było zanieść do kiosku papierową teczkę, podpisaną, rzecz jasna, dużymi drukowanymi literami, no i dokonać zamówienia. Nie mam zielonego pojęcia, czy robiono to za jakąś opłatą, czy było to trudne do załatwienia, czy łatwe? Zajmowali się tym rodzice, a ja korzystałam z ogromnym zapałem.  Dla Babci odkładano Dziennik Ludowy; dla Mamy Kobietę i Życie oraz Przekrój. Były też Szpilki, a co 2 tygodnie Karuzela (w końcu mieszkaliśmy w województwie łódzkim) i bodaj Motor dla Taty. No i jeszcze dla mnie i dla Brata - Świat Młodych

Popularność Świata Młodych była, w moim otoczeniu, duża. Pamiętam, jak gremialnie wzięliśmy udział w ogłoszonym przez to pismo konkursie na opowiadanie. Fantastyczno-naukowe bodaj. Ja spłodziłam dzieło o końcu świata. Startował i mój brat, i moje cioteczne rodzeństwo, i  dzieciaki z sąsiedztwa. Doceniono tylko jedno z wysłanych opowiadań. O ile pamiętam zdobyło wyróżnienie i zostało wydrukowane. Naszym zdaniem, czyli w opinii twórców niedocenionych, było słabe, takie jakieś naiwne, infantylne. Nie to co nasze wspaniałe produkcje. W każdym razie swoją porażkę odreagowaliśmy.

Wracając do teczki, jej skład oczywiście podlegał zmianom. W pewnym okresie dla mnie, ambitnej maturzystki, zaczęto odkładać Kulturę i Życie Literackie (w którym mało co mnie, tak naprawdę, ciekawiło i w którym nie wszystko rozumiałam, ale kupowałam, bo brzmiało dumnie). Czytało się jeszcze Filipinkę, a także wspaniały miesięcznik Ty I Ja.  No i Młodego Technika. Ale czy to wszystko było w teczce? Nie pamiętam. Wiem tylko, że gazet codziennych nie odkładano. Wyjątek - wspomniany Dziennik Ludowy, ale w nim przecież drukowano powieść radiową w odcinkach, ukochane Jeziorany.

Jaka to była frajda. Przynosiło się to całe bogactwo do domu. Brało się w rękę pachnące świeżością  (niektórzy by pewnie powiedzieli: cuchnące farbą) tygodniki, zasiadało za stołem lub na kanapie i czytało, czytało. Niektóre pisma „od deski do deski”, niektóre wybiórczo, ale żadnego się nie pomijało. To były czasy, w których lekturę, czyli to, co wydrukowano na papierze, trzeba było szanować. Prawo podaży i popytu. U nas w domu zawsze był większy popyt niż podaż. Trzeba było ostro kombinować, aby było, co czytać. Książki pożyczało się w bibliotece, od znajomych, od sąsiadów. I ciągle było za mało. Stąd też sczytywane do cna czasopisma. Potem też się ich nie wyrzucało. Były skrupulatnie zbierane, spinane, zszywane, a nawet oprawiane.  

Po latach teczki pojawiły się ponownie, ale to już były inne teczki i inne czasopisma. Smakowały, ale już nie tak samo. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz