Mistrzowie neurobiku
radzą, by zaangażować się w działalność na rzecz społeczności lokalnej. Pomysł
może nienowy, ale trzeba przyznać, że ostatnio bardzo się w tej sferze
rozleniwiłam.
A przecież ongiś, wraz
z innymi zapaleńcami, sadziłam drzewka, by ocalić atmosferę; osobiście
wylewałam na podwórko hektolitry wody, by zmieniły się w ślizgawkę, tak
pożądaną przez dzieciaki z sąsiedztwa; skrzykiwałam sąsiadów w ramach akcji
„podwórkowa wyprzedaż” i tak dalej, dalej… Ale to już przeszłość. Teraz nie
robię nic. Niedobrze, bowiem jak twierdzą
specjaliści, realizując projekty na rzecz najbliższego otoczenia mam
okazję nie tylko nawiązać nowe kontakty, ale również wykorzystać ręce i
co ważniejsze mózg w nietypowy sposób.
Poniedziałek.
Okoliczności mi sprzyjają. Właśnie wyjęłam ze skrzynki pocztowej zawiadomienie
o zebraniu naszej wspólnoty mieszkaniowej. Data, godzina, miejsce – wszystko
pasuje. Nie jestem w tym czasie zajęta. Pójdę. I sąsiadkę zza ściany namówię.
Jest tyle rzeczy do zrobienia. Mam pomysły.
Środa, dzień
zebrania. No i totalna klapa. Straciłam okazję na poprawę kondycji
mego mózgu. Nie polepszę też moich relacji sąsiedzkich. Zapomniałam o zebraniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz