Powroty
z wakacji są bolesne. Nawet lodówka nie chce się od razu otwierać, bo ta
wakacyjna miała drzwiczki otwierane na lewo, a ta powszednia na prawo. W
szafkach też się nie zgadza. Wszystkiego trzeba szukać. Kubki jakieś obce,
talerze jakieś za duże. Garnki mało poręczne, nóż nieostry. Wszystkiego
brakuje: pieprzu, cukru, ziela angielskiego. Co prawda musi brakować, bo
wszystko, co się dało wywieźć, wywiozłam. Trzeba się było jakoś w te wakacje
zabezpieczyć.
Mieszkanie
duże i jakieś nieporęczne. Mnóstwo sprzątania. W dodatku nie wystarczy miotłą
przelecieć, a na wakacjach wystarczało.
Widok
z okna ciasny. Taki na trzy metry. Jak mu się równać z wakacyjną mazurską
przestrzenią? Ogródek przed domem maleńki, a w dodatku zarośnięty chwastami. Na
wakacjach chwastów nie było, bo nie było ogródka. Była łąka. Pełna pięknych
polnych roślin. Do płotu i sąsiadów daleko. Teraz płot i sąsiedzi na
wyciągnięcie ręki*. Po mazurskiej ciszy pozostały tylko wspomnienia.
Poranne
wstawanie z łóżka nieomal nie skończyło się katastrofą, bo to wakacyjne kazało
wstawać prawą nogą, a to powszednie każe lewą. Może o to wstawanie lewą nogą
chodzi? To z tego powodu powrót z wakacji jest taki bolesny?
Na
dodatek przy łóżku powszednim stoi waga. Łazienkowa. Na wakacjach wagi nie
było, więc ważyłam dziesięć kilogramów mniej niż teraz. Powroty do domu okazują
się strasznie tuczące.
A
propos nóg, i lewej, i prawej, na wakacjach wystarczało pobrodzić w jeziorze i
było ok. Teraz rytuały mycia pochłaniają cenne minuty mego życia. Włosy to
kolejny problem. Na wakacjach prawie ich nie czesałam. To, co z nimi
robiłam, trudno precyzyjnie określić. Najbardziej przypominało przeczesanie
palcami. Tak od niechcenia i tylko wtedy, gdy ktoś zwrócił mi uwagę, że jestem
potargana. Teraz muszę układać fryzurę. Przynajmniej wtedy, gdy wychodzę z
domu, czyli dość często. Tudzież prasować ubrania i ogólnie - ubierać się
starannie. Na wakacjach wystarczał kostium kąpielowy i byle koszulka. Żelazko
wyciągnęłam tylko raz - by przeprasować zasłonki.
Powroty
z wakacji są bolesne. Wszystko się zmienia, albo jak kto woli, wszystko wraca
do normy.
*To
ostatnie akurat nie jest najgorsze, zaraz zaproszę się do nich na kawę (może
nie powinnam o tym pisać, bo zepsuję wydźwięk narzekający i marudzący tekstu?).
A ja się cieszę, że już wrocilaś ☺ i będziesz pisać o Choszczówce 😘. Do zobaczenia.
OdpowiedzUsuń