piątek, 16 listopada 2018

PO KONCERCIE ADAMA MAKOWICZA



Kolejny Przystanek za nami. Chciałoby się rzec: „A szkoda”, jako że czekanie na koncert Adama Makowicza samo w sobie było ogromną przyjemnością, jeszcze większą przyjemnością był sam koncert, ale kiedy kurtyna opadła (przenośnia poetycka, bo Przystanek kurtyny się nie dorobił. Może i dobrze?), zrobiło się smutno, pozostał żal, że to wszystko już za nami. Na pociechę zostały płyty i książka – wywiad z Mistrzem.*


Tym razem miejsce siedzące miałam w ostatnim rzędzie. Ta lokalizacja mocno „ścieśniła” mój punkt widzenia tego, co działo się na scenie (zgodnie z zasadą: punkt widzenia zależy od punktu siedzenia) i w efekcie mogłam jedynie podziwiać trzewia fortepianu. Nie był to, co prawda, Steinway, ukochany przez Adama Makowicza, ale też całkiem całkiem dobry był to instrument, co dało się słyszeć i czuć. Na dodatek bardzo ładny.  

Na szczęście na koncercie najważniejsze jest, by słyszeć, a ja słyszałam. Piękne rzeczy słyszałam. I smutne, i radosne. Niesamowicie zmienne, wręcz ulotne. Gdzieś między jazzem a klasyką ta muzyka się działa.  

Trwałam i kontemplowałam. Wszyscy trwali i kontemplowali. I byliśmy zasłuchani na maksa.  

Świetnym uzupełnieniem koncertu była rozmowa Błażeja Małczyńskiego z Artystą. Było o życiu, o jazzie, o jazzmanach, było też o tym, czym powinna być muzyka.  

P.S. Autograf Adama Makowicza po koncercie zdobyłam.


*Marek Strasz „Grać pierwszy fortepian. Rozmowy z Adamem Makowiczem”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz