Plastelina bawiła mnie średnio. To w
ramach sięgnięcia do wspomnień z dzieciństwa. Modelina też nie wzbudziła we
mnie szczególnych emocji. To z kolei moje wspomnienia związane z zabiegami z serii,
jak rozwijać i zabawiać własne dzieci. No, a teraz, stał się cud. Trafiłam na
warsztaty z gliną w roli głównej i dałam się uwieść.
Glina okazała się być tworzywem
niezwykle plastycznym i niesamowicie miłym w dotyku. Nieprzypadkowo terapeuci
Gestalt tak bardzo lubią glinę. Twierdzą, że można w nią wgniatać najróżniejsze
uczucia, że w trakcie jej urabiania, lepienia, wałkowania, wyciskania można
przenosić na glinę nasze
lęki, frustracje, a tym samym skutecznie
je rozładowywać. Ona to wszystko
wchłonie i z tym wszystkim sobie poradzi. Ba, można w nią wgniatać również dobre,
ciepłe uczucia, a wtedy glina sowicie się za nie odwdzięczy. Chociaż za bardzo
z tym wgniataniem nie warto przesadzać, bo glina może przy okazji nałapać za dużo
powietrza, powstaną pęcherzyki i nasze z trudem ulepione wytwory w piecu
popękają.
W Galerii B.S. właśnie ruszyły warsztaty lepienia z gliny. Na razie, jest to przede wszystkim
zapoznawaniem się w właściwościami materii, z możliwościami, jakie daje.
Pierwsze prace są pełne efektów przypadkowych, a mimo to, albo dzięki temu,
zróżnicowane i ładne. Póki co, schną i czekają na wypalanie.
W ogóle praca z gliną to proces
długi, żmudny, uczący cierpliwości. Na efekty trzeba poczekać, czasem kilka
tygodni, a poza tym, jak ostrzega prowadząca warsztaty Basia Stelmach, mogą się zdarzyć różne niespodzianki, głównie
w czasie wypalania, ale i proces wysychania naraża naszą twórczość na porażkę.
W efekcie, nasze dzieła mogą przerosnąć nasze
wyobrażenia, albo kompletnie do nich nie dorosnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz