Od jakiegoś czasu z lekką niechęcią patrzę na nasz kominek.
Rozczarował mnie. Miał być naszym dozgonnym towarzyszem. Pełnym ciepła i uroku.
Miał rozświetlać długie jesienne i zimowe wieczory. I niestety nic z tego.
Obiecanki cacanki. Okazuje się, że jest toksyczny. Toksyczni rodzice, toksyczne
związki, toksyczne kobiety, toksyczni mężczyźni... i na dodatek toksyczne kominki.
Przeżywam bardzo bolesne przewartościowanie. Okazało się
bowiem, że kominki są zdrowe tylko z pozoru i tylko z pozoru są ekologiczne. I
to nie tylko chodzi o to, że paląc w kominkach: „(…) dokładamy się do ogólnego bilansu miejskich zanieczyszczeń, wpuszczając
spaliny w komin…”, ale też o to, że:
„(…) sami fundujemy sobie smog pod własnym dachem, i to na poziomie
porównywalnym bardziej z Krakowem niż z Warszawą”.
Po kiego czorta ja to przeczytałam? Ale przeczytałam. I już
wiem, że nastrojowe chwile przy kominku, wpatrywanie się w migocący ogień, i
tym podobne atrakcje to nic innego jak powolne zatruwanie mego organizmu,
tudzież organizmów pozostałych domowników i odwiedzających nas gości.
Wyobraźcie bowiem sobie, że pyłomierz, ustawiony we wnętrzu
jednorodzinnego domu, wykazuje, że już w
6 minut po rozpaleniu w kominku zostaje przekroczona norma zanieczyszczenia
powietrza. I to w sytuacji, gdy kominek jest dobrej jakości, zamykany i
wyposażony w szybę. Po 19 minutach zanieczyszczenie wzrasta już do 200 ug/m3, a
przy każdym uchylaniu drzwiczek kominka, w celu dorzucenia drewna, wskaźniki
ulegają kolejnemu pogorszeniu.
Co ciekawe, tak przygnębiające wyniki pomiarów uzyskuje się nawet
wtedy, gdy eksperymenty kominkowe są prowadzone w dobrych warunkach pogodowych,
czyli przy mocnym ciągu w kominach i przy paleniu dobrze wysuszonym drewnem
liściastym. Znikąd pociechy.
Spalanie drewna w kominku dostarcza do otoczenia dużo toksycznych związków, takich jak: tlenek węgla, akroleina, styren, formaldehyd, furany, dioksyny, benzo(a)piren. Większość jest wciągana przez cug komina. Ale nie wszystkie.
OdpowiedzUsuń