W trakcie ostatniego Przystanku, a goście wysiedli na nim nie byle jacy, bo: Ed Cherry - gitara, Arek Skolik - perkusja, Maciej Kitajewski - kontrabas i Paweł Palcowski - trąbka, niewiele widziałam. Siedzialam bowiem w tylnych rzędach, za plecami wysokich sąsiadów. Za to bardzo dobrze wszystko
słyszałam. Nagłośnienie było bowiem znakomite.
I gdy tak siedziałam, kwartetu wspaniałego słuchałam, to
ni stąd ni zowąd moje myśli poszybowały w kierunku rozstrzygnięć fundamentalnych:
bez jakiego instrumentu mogłabym wyobrazić sobie jazz? Który instrument zdaje
się dla uprawiania jazzu niezbędny? Co stanowi figurę, a co tło w jazzowym
swingowaniu? Co jest dekoracją, a co mistrzowskim popisem?
Rozstrzygnięcia bardzo trudne i chyba z góry skazane na
porażkę. Zwłaszcza, że solówki na tym właśnie koncercie były wyjątkowo porywające
i dowodzące, że i w każdym z obecnych na Scenie
Przystanku instrumentów tkwi magia i
moc przeogromna.
Narodziny jazzu? Początek XX wieku. Nowy Orlean. Rytm
synkopowany. Metrum parzyste. Cztery na cztery. Improwizacja. Gra z innymi
muzykami. Jazz to rozmowa, a w tej rozmowie najważniejsza zdaje się harmonia.
Gitara, na ten przykład, pojawiła się w jazzie późno. Niemniej
big band bez gitary - trudny do wyobrażenia. Gitarzysta tworzy przede wszystkim
ornament. A ja bardzo lubię ornamenty. Nadaje muzyce miękkość, delikatność i to
naprawdę robi wrażenie, kiedy gitara współbrzmi z taką np. perkusją.
Perkusja była chyba zawsze. Bębny. Talerze. Kotły. Palki.
Miotełki. Ileż to możliwości. Ponoć do lat 60. ubiegłego stulecia
wszyscy perkusiści byli jazzmanami. W grze perkusisty ujawnia się nie tylko
muzykalność, ale również temperament. I rzecz jasna inteligencja, ale to dotyczy
wszystkich grających muzykę jazzową.
Louis Armstrong, który rozsławił tę muzykę, grał na
trąbce. Kocham trąbkę. W jazzie nowoorleańskim to właśnie trębacz wygrywał
temat kompozycji. Klarnet i puzon żywo z trąbką dyskutowały. I na tym polegała ówczesna sztuka improwizacji. Nieco inaczej było w swingu. Tutaj aranżacja była ustalana
z góry, wejścia instrumentów rozpisane, momenty improwizacji wyznaczone. Bez
trąbki jednak ani rusz. Ponoć, z uwagi na bardzo zindywidualizowany sposób gry
na trąbce (zróżnicowanie artykulacji, brzmienia, zadęcia) jest ona uważana za
królewski instrument jazzu*.
Basista, a właściwie dłonie basisty, przyciągają wzrok.
Kontrabas, jak twierdzą specjaliści, to puls zespołu. To instrument w jazzie standardowy, ważny,
zwłaszcza w swingu. Lubi towarzystwo gitary. Kto nie kocha charakterystycznego dźwięku kontrabasu? Kontrabas
musi być. Dzięki niemu odnajdujemy przecież i rytm, i melodię.
Jak widać, nic nie rozstrzygnęłam. Jedno jest pewne: na Scenie Przystanku wystąpili wybitni
muzycy, udowadniając, że w jazzowym instrumentarium nie może zabraknąć miejsca ani dla gitary, ani dla perkusji, ani dla kontrabasu, ani dla trąbki. Każdy z tych instrumentów odgrywa ważną rolę w jazzowych kreacjach. Tyle i aż tyle.
P.S.
Z tym "niewiele widziałam", to grubo przesadziłam, bo cały
czas oglądałam rozwieszone na sali niezwykłe fotografie muzyczne Wojtka Manna.
One zresztą też grały jazz. Na całego.
* za: http://zlotatarka.sisco.pl/2010/slowniczek-jazzfana
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz