poniedziałek, 18 listopada 2019

TAKIE SOBIE KONCERTOWE I POKONCERTOWE ROZWAŻANIA



W trakcie ostatniego Przystanku, a goście wysiedli na nim nie byle jacy, bo: Ed Cherry - gitara, Arek Skolik - perkusja, Maciej Kitajewski - kontrabas i Paweł Palcowski - trąbka, niewiele widziałam. Siedzialam bowiem w tylnych rzędach, za plecami wysokich sąsiadów. Za to bardzo dobrze wszystko słyszałam. Nagłośnienie było bowiem znakomite.

I gdy tak siedziałam, kwartetu wspaniałego słuchałam, to ni stąd ni zowąd moje myśli poszybowały w kierunku rozstrzygnięć fundamentalnych: bez jakiego instrumentu mogłabym wyobrazić sobie jazz? Który instrument zdaje się dla uprawiania jazzu niezbędny? Co stanowi figurę, a co tło w jazzowym swingowaniu? Co jest dekoracją, a co mistrzowskim popisem?

Rozstrzygnięcia bardzo trudne i chyba z góry skazane na porażkę. Zwłaszcza, że solówki na tym właśnie koncercie były wyjątkowo porywające i dowodzące, że i w każdym z obecnych na Scenie Przystanku  instrumentów tkwi magia i moc przeogromna.

Narodziny jazzu? Początek XX wieku. Nowy Orlean. Rytm synkopowany. Metrum parzyste. Cztery na cztery. Improwizacja. Gra z innymi muzykami. Jazz to rozmowa, a w tej rozmowie najważniejsza zdaje się harmonia.

Gitara, na ten przykład, pojawiła się w jazzie późno. Niemniej big band bez gitary - trudny do wyobrażenia. Gitarzysta tworzy przede wszystkim ornament. A ja bardzo lubię ornamenty. Nadaje muzyce miękkość, delikatność i to naprawdę robi wrażenie, kiedy gitara współbrzmi z taką np. perkusją.

Perkusja była chyba zawsze. Bębny. Talerze. Kotły. Palki. Miotełki.  Ileż to możliwości. Ponoć do lat 60. ubiegłego stulecia wszyscy perkusiści byli jazzmanami. W grze perkusisty ujawnia się nie tylko muzykalność, ale również temperament. I rzecz jasna inteligencja, ale to dotyczy wszystkich grających muzykę jazzową.

Louis Armstrong, który rozsławił tę muzykę, grał na trąbce. Kocham trąbkę. W jazzie nowoorleańskim to właśnie trębacz wygrywał temat kompozycji. Klarnet i puzon żywo z trąbką dyskutowały. I na tym polegała ówczesna sztuka improwizacji. Nieco inaczej było w swingu. Tutaj aranżacja była ustalana z góry, wejścia instrumentów rozpisane, momenty improwizacji wyznaczone. Bez trąbki jednak ani rusz. Ponoć, z uwagi na bardzo zindywidualizowany sposób gry na trąbce (zróżnicowanie artykulacji, brzmienia, zadęcia) jest ona uważana za królewski instrument jazzu*.

Basista, a właściwie dłonie basisty, przyciągają wzrok. Kontrabas, jak twierdzą specjaliści, to puls zespołu. To instrument w jazzie standardowy, ważny, zwłaszcza w swingu. Lubi towarzystwo gitary. Kto nie kocha charakterystycznego dźwięku kontrabasu? Kontrabas musi być. Dzięki niemu odnajdujemy przecież i rytm, i  melodię.  

Jak widać, nic nie rozstrzygnęłam. Jedno jest pewne: na Scenie Przystanku wystąpili wybitni muzycy, udowadniając, że w jazzowym instrumentarium nie może zabraknąć miejsca ani dla gitary, ani dla perkusji, ani dla kontrabasu, ani dla trąbki.  Każdy z tych instrumentów odgrywa ważną rolę w jazzowych kreacjach. Tyle i aż tyle.    


                                                                                                                                                                 
P.S.
Z tym "niewiele widziałam", to grubo przesadziłam, bo cały czas oglądałam rozwieszone na sali niezwykłe fotografie muzyczne Wojtka Manna. One zresztą też grały jazz. Na całego.

* za: http://zlotatarka.sisco.pl/2010/slowniczek-jazzfana


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz