Sama
jestem belfrem, więc nic co belfrowskie nie jest mi obce. Dlatego na „Belfra” – monodram oparty na sztuce belgijskiego
dramaturga Jeana Pierre’a
Dopagne’a, rocznik 1952, wybrałam się mocno zaciekawiona, co też innego,
wykraczającego poza moje doświadczenia, usłyszę. Tym bardziej, że w rolę
tytułowego bohatera miał się wcielić Wojciech
Pszoniak.
Scena Przystanku Choszczówka tym razem zmieniła lokal. Przedstawienie odbyło się nie jak
zwykle, w Dzikim Zakątku, lecz w Szkole
Podstawowej przy Przytulnej. Miejsce nieprzypadkowe, biorąc pod uwagę
tematykę monodramu.
Wojciech Pszoniak wciela się bowiem w postać nauczyciela literatury, którego los rzuca w objęcia tzw. trudnej młodzieży, trudnej z powodów wychowawczych i na dodatek kompletnie głuchej na to, czego pragnie ich nauczyć. Co więcej jest nauczycielem niejako z góry pozbawionym jakiegokolwiek autorytetu, i tego formalnego, przysługującego mu z racji zajmowanego stanowiska, i tego nieformalnego, wynikającego z szacunku dla jego zachowania czy cech charakteru. Nie może też liczyć na zrozumienie, a tym bardziej na wsparcie ze strony innych nauczycieli, wypalonych zawodowo i uciekających się do trudnych do zaakceptowania form przetrwania.
Bohater monodramu to nauczyciel z powołania, pełen ideałów, zapału i poczucia, że
wykonuje zawód nie byle jaki, bo jeden z najpiękniejszych zawodów świata.
Gdzieś tam w pamięci przechowuje wspomnienie innego nauczyciela, swego mistrza, który
ukazał mu piękno literatury i jej sens. I wszystko to okazuje się
niewystarczające. Od pierwszych chwili pracy z przydzieloną mu klasą maturalną
cała ta „pedagogiczna” konstrukcja rozpada się.
Wojciech Pszoniak gra oszczędnymi środkami, momentami wręcz
beznamiętnie, po prostu opowiada, co było na początku, co w trakcie i czym to
się wszystko skończyło. Czasami pozwala sobie na dygresję i wtedy jest
najciekawiej, bo są uczucia. Ale tak naprawdę streszcza swoje życie, tak jakby
streszczał sztukę czy powieść. Typowy nauczyciel. Czasem przynudza. Czasem
rozśmiesza.
A teraz UWAGA!!! ZDRADZAM ZAKOŃCZENIE!!! TREŚĆ PRZEZNACZONA WYŁĄCZNIE DLA TYCH, CO MONODRAM WIDZIELI!!! POZOSTALI NIECH NIE CZYTAJĄ!!!
Główna teza, że uczniowie to zwierzęta, średnio dyskusyjna, jako,
że wszyscy w jakimś sensie zwierzętami jesteśmy. To, że uczniowie kierują się
instynktami, a nie rozumem, to już bardziej dyskusyjne. To, że dają w kość
swemu nauczycielowi – w ogóle dyskusyjne nie jest. Dają mu w kość. Bezdyskusyjne
jest też ostateczne rozwiązanie problemu. Nie do zaaprobowania. Nauczyciel
zamiast realizować, nawet nieefektywnie program przewidziany dla jego
maturalnej klasy, pewnego dnia strzela do swoich uczniów, a właściwie ich
rozstrzeliwuje, na szczęście nie wszystkie oddane strzały są celne i na szczęście
niektórym uczniom udaje się przeżyć ten belferski wyczyn, będący aktem, bo ja
wiem, rozpaczy, bezradności, niepoczytalności, a może po prostu świadczący o tym,
że belfer też kieruje się instynktem, a nie rozumem?
Wygranych nie ma. Są sami przegrani. I uczniowie, i nauczyciel.
Swoją drogą, i to mnie cieszy, nie ma pewności, czy to się
naprawdę zdarzyło? Bo może belfer tylko wyobraził sobie taki dzień, w którym
zrobi ostateczny porządek ze swymi uczniami?
Monodram na pewno wart uwagi. I dobrze, że zagościł na Scenie Przystanku. Z oklasków
i z rozmów „po” wynika, że publiczność była poruszona i zachwycona
belferską kreacją Wojciecha Pszoniaka.
On sam powiedział, w wywiadzie dla Polskiego Radia, co wyczytałam, a jakże w sieci, że „Belfer” jest głosem o degradacji naszej kultury i naszej cywilizacji. Nie wiem, czy aż tak mocne jest rzeczywiście przesłanie tego monodramu. Myślę natomiast, że na pewno jest to bardzo trafna refleksja nad stanem autorytetów, a konkretnie nad ich upadkiem. Bardzo ważne dla nas wszystkich przesłanie.
I ja, i wszyscy, którzy
mieli okazję być świadkami teatralnej odsłony Sceny Przystanku, mają nadzieję
na kontynuację tego wspaniałego pomysłu. O czym uprzejmie donoszę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz