Pamiętam
je z dzieciństwa. Stały obok lodowiska. Jako ta niejeżdżąca na łyżwach, a
jedynie towarzysząca tym jeżdżącym, trzymałam się w bliskości koksowników.
Dawały nie tylko ciepło, ale i światło, co ważne, bo lodowisko nie było
oświetlone. I może dlatego nawet teraz, po latach, mile je wspominam.
Nie
wszyscy, trzeba przyznać, podzielają te moje odczucia. Ciocia Wikipedia
pośrednio to wyjaśnia: „Koksiak (inaczej koksownik) – przenośne palenisko w
postaci stalowego kosza do spalania koksu, służące do ogrzania się na wolnym
powietrzu. Znane ze stosowania podczas stanu wojennego w Polsce (1981–1983) przez
żołnierzy i milicjantów do ogrzewania się w mrozy na posterunkach ulicznych”.
JULA - znacie?
Taki sobie sklep wielobranżowy. Sieciowy. Z tych wielkich. I przyjezdnych. Jula
przybyła ze Szwecji i wie, co to zima. Może dlatego kusi „koksiakową” ofertą*.
Mąż właśnie doniósł, że w JULI można kupić koksownik. Na dodatek niedrogo. I moja wyobraźnie zaczęła intensywnie pracować.
Sylwester. Na podwórku, a może w ogródku, stoi koksownik. Rozpalony jeszcze
przed północą. Ciepło ubrani domownicy, wyposażeni w lśniące brokatem maseczki,
wylegają przed dom. W stosownej odległości stoją lśniący sylwestrowo, również zamaskowani
sąsiedzi (trzeba będzie na słowo uwierzyć, że to oni). Wymieniamy życzenia. Grzejemy
dłonie. Patrzymy w niebo szepcząc przemyślane noworoczne życzenia. Gorzej z
toastami, no bo te maseczki to ewidentna przeszkoda. Trzeba by popracować nad rozwiązaniem tej niedogodności.
No i
jeszcze jedno? Skąd wziąć koks?
*koksiak
(inaczej: koksownik)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz