poniedziałek, 14 grudnia 2020

UWAGA! TO NIE REKLAMA! TO CHĘĆ GROMADNEGO ŚWIĘTOWANIA

 

Pamiętam je z dzieciństwa. Stały obok lodowiska. Jako ta niejeżdżąca na łyżwach, a jedynie towarzysząca tym jeżdżącym, trzymałam się w bliskości koksowników. Dawały nie tylko ciepło, ale i światło, co ważne, bo lodowisko nie było oświetlone. I może dlatego nawet teraz, po latach, mile je wspominam.

Nie wszyscy, trzeba przyznać, podzielają te moje odczucia. Ciocia Wikipedia pośrednio to wyjaśnia: „Koksiak (inaczej koksownik) – przenośne palenisko w postaci stalowego kosza do spalania koksu, służące do ogrzania się na wolnym powietrzu. Znane ze stosowania podczas stanu wojennego w Polsce (1981–1983) przez żołnierzy i milicjantów do ogrzewania się w mrozy na posterunkach ulicznych”.  

JULA - znacie? Taki sobie sklep wielobranżowy. Sieciowy. Z tych wielkich. I przyjezdnych. Jula przybyła ze Szwecji i wie, co to zima. Może dlatego kusi „koksiakową” ofertą*.

Mąż właśnie doniósł, że w JULI można kupić koksownik. Na dodatek niedrogo. I moja wyobraźnie zaczęła intensywnie pracować. 

Sylwester. Na podwórku, a może w ogródku, stoi koksownik. Rozpalony jeszcze przed północą. Ciepło ubrani domownicy, wyposażeni w lśniące brokatem maseczki, wylegają przed dom. W stosownej odległości stoją lśniący sylwestrowo, również zamaskowani sąsiedzi (trzeba będzie na słowo uwierzyć, że to oni). Wymieniamy życzenia. Grzejemy dłonie. Patrzymy w niebo szepcząc przemyślane noworoczne życzenia. Gorzej z toastami, no bo te maseczki to ewidentna przeszkoda. Trzeba by  popracować nad rozwiązaniem tej niedogodności.  

No i jeszcze jedno? Skąd wziąć koks?

*koksiak (inaczej: koksownik)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz