Jak na Przystanek był to termin nietypowy. Niedzielny wieczór. Pięknie oświetlony Dziki Zakątek. Bufet zachęcający do konsumpcji.
To niszowa muzyka – słychać w kuluarach. Może dlatego na
widowni luźniej niż zwykle. No, uczciwiej będzie powiedzieć, że nieco luźniej
niż zwykle. Ale to akurat lubię. Komfort siedzenia przekłada się, jakby nie
było, na komfort słuchania.
O muzykach i granej przez nich muzyce Błażej
Małczyński, główny zawiadowca Przystanku, napisał wszystko w
ostatnim numerze Naszej Choszczówki. Lepiej tego nie zrobię. Mogę jedynie
powiedzieć, że w niczym nie przesadził. Wszystko się zgadzało. Wystąpiła wspaniała Norweżka Ruth
Wilhelmine Meyer, posiadaczka zaiste imponującej skali głosu. Przekonałam
się o tym „nausznie”. Błażej Małczyński pisał, że Artystka dysponuje
możliwością wytwarzania dźwięków od 32 do 2800 herców, co oznacza prawie 7 oktaw. Zadziwiające,
zwłaszcza jak pomyślimy, że przeciętny człowiek dysponuje skalą 1,5 oktawy.
Ćwiczenie śpiewu nieco nasze możliwości podwyższa, ale tylko do 2 – 3 oktaw. Nie
wiem, jak Pani Meyer to robi, ale spektrum dźwięków, jakie nam zafundowała,
było niepowtarzalne i piękne. Wraz z Artystką na scenie wystąpił niezawodny
Grzech Piotrowski Quarter, a tym samym stworzony został fenomenalny kwintet. Takiego
grania i takiego śpiewu nie da się zapomnieć. Słuchałeś, a przed oczyma
przesuwały się niesamowite obrazy. Rośliny, zwierzęta, krajobrazy Laponii. Fale
morskie. Lodowce.
Nie potrafię ocenić, ile w tym graniu i
śpiewaniu było improwizacji, ile planu i starannego przygotowania, ale było to
po prostu bardzo dobre. A w każdym razie mnie się bardzo podobało.
I dlatego niech żałują ci, którzy na
koncercie nie byli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz