piątek, 19 września 2025

POWTÓRKA NIE BYLE JAKA

 

W czwartek, czyli wczoraj, na Przystanku Choszczówka w Dzikim Zakątku wystąpił Krzysztof Daukszewicz. Od razu zdobył mnie stwierdzeniem, że występuje w roli będącej czymś pośrednim między rolą satyryka i stand–upera, co daje mu szansę bycia najlepszym satyrykiem wśród stand-uperów i najlepszym stand-uperem wśród satyryków.  Jak zapowiedział, tak zrobił. W obu rolach okazał się nie do pokonania. Najlepszym na to dowodem reakcje publiczności. A jak było? Było bardzo wesoło, ale i smutno, czyli bardziej refleksyjnie , a to ostatnimi czasy znaczy smutnawo. Było wzniośle, ale i przyziemnie. Sala pełna, choć publiczność nieco inna niż na przedwakacyjnych koncertach. A zatem sąsiedzkie zapotrzebowanie na kulturę  jest zróżnicowane. Nieprzypadkowo psychologia różnic indywidualnych świeci triumfy wśród nauk psychologicznych. Dobrze zatem, że oferta Przystanku jest bogata, że każdy znajdzie coś dla siebie. W końcu to już 48 odsłona Sceny Przystanku. Okazji do kontaktu z rozrywką najróżniejszą było wiele i wiele możliwości odkrycia czegoś nowego, ekscytującego. W moim przypadku tym czymś okazała się muzyka folkowa.

To niesamowite, ale dokładnie 10 lat temu Daukszewicz też gościł na Choszczówce. Tyle że w Galerii B.S. , czyli u Basi Stelmach. I tak o tym pisałam:

O tym, że dotarłam na Łazanowicką i świetnie się bawiłam w Galerii B.S.

Nareszcie dodarłam do Galerii B.S. Biorąc pod uwagę fakt, że działa ona od kilku lat, bodaj od 2009 r., i wybierałam się na organizowane przez nią imprezy za każdym razem, jak się o nich dowiadywałam, to rzeczywiście „nareszcie dotarłam”.

Konkretniej, dotarłam na spotkanie z Krzysztofem Daukszewiczem.  Sala pełna. Krzesło wygodne. Gospodyni serdeczna, ciepła, otwarta. To rzadka umiejętność,  tak traktować gości, by każdy z nich czuł się wyjątkowy, oczekiwany i w pełni akceptowany. Gospodyni Galerii, pani Barbara Stelmach, tę umiejętność, a może zdolność, z pewnością posiada. Ja się w każdym razie czułam wspaniale. Sądząc po minach, postawach i wypowiedziach innych  - czuli się, co najmniej, tak wspaniale jak ja, a może i wspanialej.

Pan Daukszewicz w formie godnej pozazdroszczenia, rozgrzał publikę niemal od pierwszych minut. Śmiano się, przytakiwano, dawano dowody, że utwory są na Choszczówce powszechnie znane i cenione, klaskano, śpiewano. A nawet, jak trzeba było, to wtórowano  Artyście i słowem, i gestem,  czyli entuzjastycznie i równocześnie wykrzykiwano znamienne słowa „Hańba”, „Zdrada” . Równocześnie, bo połowa sali krzyczała jedno, połowa drugie. Trzeba było przy tym energicznie wygrażać wyciągniętą do góry pięścią. Jak zauważyłam, wygrażano pięścią  prawą, widocznie wśród publiczności zabrakło leworęcznych.

Imitacja pracy sejmu, bo taki był zamysł, okazała się sukcesem. Byłam w grupie „Hańba” i machałam, jak umiałam, i czułam, że działa. Czułam narastający bunt, moc i chęć jej wyładowania.  A że  siedziałam w pierwszym rzędzie, czyli w pierwszym szeregu się znalazłam, jestem teraz pełna obaw. Wszystko zostało uwieńczone, sfotografowane, kto wie, może i nagrane. I ja z tą pięścią w górze, protestująca, być może zostanę wkrótce zapytana, przeciw czemu ja tak wrzeszczę.  Jaka (bądź czyja)  „hańba” mnie tak poruszyła. Poważna sprawa, a miało być lekko i przyjemnie.

Świetne były meneliki. Podobało mi się robienie synom „kanapek na studia” - wykorzystam. I "Jeden naród, dwa plemiona". I dowcip o kotach na pustyni. Uruchomił empatię. Ja też wielu spraw nie ogarniam. Wzruszyła mnie też opowieść o decyzji wydania tylko (?) 65 wierszy, wynikająca, jak zrozumiałam, z braku wiary Autora, że zdąży dociągnąć do stu, na tyle szybko, by trafiły do czytelników w sensownym  czasie. Czy uda się zdążyć?  Świadomość przemijania, kresu?

Wczoraj to już historia, jutro to tajemnica, liczy się to, co teraz, najważniejsze jest dziś. Tę sentencję usłyszeliśmy pod koniec spotkania.  Wartościowy prezent, trzeba przyznać*

Reasumując, było świetnie.

* To chyba nieco sparafrazowany cytat z  A. A. Milne’go, ale głowy za to nie dam. „Yesterday is history, tomorrow is a mystery, but today is a gift. That is why it is called a "present".

 

P.S.

Na koniec czwartkowego występu Artysta obiecał, że jeszcze do nas wpadnie. Trzymamy za słowo.

poniedziałek, 13 stycznia 2025

Natrętnym rozmyślaniom o starości mówimy stop

 

O starości myślę kilka razy dziennie. Na przykład wtedy, gdy spotykam ludzi, którzy wydają mi się starzy, a okazuje się, że są w moim wieku. Czy ja też jestem taka stara? – myślę. Czy ja też tak staro wyglądam? Wewnętrzny głosik odpowiada: „Tak, jak najbardziej”, więc aby się nie załamać udaję, że go nie słyszę.

O starości myślę również wtedy, gdy spotykam ludzi młodych, którzy opowiadają o zdarzeniach, planach, dokonaniach, które kiedyś może i były moim udziałem, ale „to se ne vrati”. Natomiast, gdy ktoś młody ustąpi mi miejsca, w pociągu czy tramwaju, też o starości myślę, ale jest to chyba jedyny raz, gdy myślę o niej z wdzięcznością.

O starości myślę co dzień rano, prostując z lekka zesztywniałe po nocy członki. Starość nie radość - myślę. W lustro na wszelki wypadek rano nie patrzę.

O starości myślę w poczekalniach lekarskich i aptekach, jako że odwiedzam te instytucje przede wszystkim z uwagi na mnogą patologię wieku późnego.

Kolejną okazją do myślenia o starości i szerzej o przemijaniu jest konfrontacja z faktem śmierci kogoś w moim lub w podobnym do mojego wieku. Mój tata mówił przy takich okazjach: biorą z naszej półki. Nic zatem dziwnego, że i mnie ta półka staje przed oczyma. Pora na moją półkę – myślę.

O starości myślę patrząc na drzewa, które sadziłam, a które teraz sięgają chmur. No, prawie sięgają. 

O starości rzecz jasna myślę również wtedy, gdy spostrzegam, jak dzieci dorośleją, jak starzeją się moi bliscy, przyjaciele, znajomi. 

Ponieważ jednak nic bardziej nie postarza człowieka niż częste myślenie o tym, że się starzeje*, postanawiam od tej chwili przestać myśleć o starości. Innymi słowy: biorę się do roboty. Nie starzeją się ci, którzy nie mają na to czasu**.

Ciekawe, jak długo wytrwam w tym postanowieniu?

 

* cyt. Ch. Lichtenberg

** cyt. B. Franklin.

środa, 8 stycznia 2025

Proste pomysły na małe szczęście, czyli teczka z gazetami

Taka na przykład teczka z gazetami. Niby nic, a źródło cotygodniowego szczęścia.

Lata  sześćdziesiąte. Trzeba było zanieść do kiosku papierową teczkę, podpisaną, rzecz jasna, dużymi drukowanymi literami, no i dokonać zamówienia. Nie mam zielonego pojęcia, czy robiono to za jakąś opłatą, czy było to trudne do załatwienia, czy łatwe? Zajmowali się tym rodzice, a ja korzystałam z ogromnym zapałem.  Dla Babci odkładano Dziennik Ludowy; dla Mamy Kobietę i Życie oraz Przekrój. Były też Szpilki, a co 2 tygodnie Karuzela (w końcu mieszkaliśmy w województwie łódzkim) i bodaj Motor dla Taty. No i jeszcze dla mnie i dla Brata - Świat Młodych

Popularność Świata Młodych była, w moim otoczeniu, duża. Pamiętam, jak gremialnie wzięliśmy udział w ogłoszonym przez to pismo konkursie na opowiadanie. Fantastyczno-naukowe bodaj. Ja spłodziłam dzieło o końcu świata. Startował i mój brat, i moje cioteczne rodzeństwo, i  dzieciaki z sąsiedztwa. Doceniono tylko jedno z wysłanych opowiadań. O ile pamiętam zdobyło wyróżnienie i zostało wydrukowane. Naszym zdaniem, czyli w opinii twórców niedocenionych, było słabe, takie jakieś naiwne, infantylne. Nie to co nasze wspaniałe produkcje. W każdym razie swoją porażkę odreagowaliśmy.

Wracając do teczki, jej skład oczywiście podlegał zmianom. W pewnym okresie dla mnie, ambitnej maturzystki, zaczęto odkładać Kulturę i Życie Literackie (w którym mało co mnie, tak naprawdę, ciekawiło i w którym nie wszystko rozumiałam, ale kupowałam, bo brzmiało dumnie). Czytało się jeszcze Filipinkę, a także wspaniały miesięcznik Ty I Ja.  No i Młodego Technika. Ale czy to wszystko było w teczce? Nie pamiętam. Wiem tylko, że gazet codziennych nie odkładano. Wyjątek - wspomniany Dziennik Ludowy, ale w nim przecież drukowano powieść radiową w odcinkach, ukochane Jeziorany.

Jaka to była frajda. Przynosiło się to całe bogactwo do domu. Brało się w rękę pachnące świeżością  (niektórzy by pewnie powiedzieli: cuchnące farbą) tygodniki, zasiadało za stołem lub na kanapie i czytało, czytało. Niektóre pisma „od deski do deski”, niektóre wybiórczo, ale żadnego się nie pomijało. To były czasy, w których lekturę, czyli to, co wydrukowano na papierze, trzeba było szanować. Prawo podaży i popytu. U nas w domu zawsze był większy popyt niż podaż. Trzeba było ostro kombinować, aby było, co czytać. Książki pożyczało się w bibliotece, od znajomych, od sąsiadów. I ciągle było za mało. Stąd też sczytywane do cna czasopisma. Potem też się ich nie wyrzucało. Były skrupulatnie zbierane, spinane, zszywane, a nawet oprawiane.  

Po latach teczki pojawiły się ponownie, ale to już były inne teczki i inne czasopisma. Smakowały, ale już nie tak samo. 

wtorek, 7 stycznia 2025

Refleksje po przypadkowej lekturze na temat spania

 

Na dobrą sprawę zamiast siedzieć przy komputerze powinnam iść do łóżka. Śpię zdecydowanie za mało. I to od dawna. I nie wiem nawet, ile godzin snu jest mi potrzebne. Podziwiam ludzi, którzy z dużą dozą pewności mówią: „Jeśli nie prześpię, co najmniej, 8 godzin jestem do niczego”. Ja tak naprawdę nie wiem, po jakiej dawce jestem do niczego, a po jakiej funkcjonuję wspaniale.

           Całkowicie zdezorientowałam swój organizm. Od lat sypiam około 6 godzin na dobę (częściej krócej niż dłużej) i mam poczucie, że jakoś sobie radzę. Tyle, że nie jestem pewna jakości tego „jakoś”. Fakt: zasypiam i budzę się regularnie. To ponoć mój atut. Dowód, że jeszcze nie jest ze mną najgorzej. Chociaż, kto wie?

           Badacze twierdzą, że tylko niewielka część populacji może działać sprawnie śpiąc mało, np. poniżej 5 godzin na dobę. Mało snu potrzebowali Margaret Tchatcher i Winston Churchill.  Dziś do elitarnego klubu „krótko śpiących ("short sleeping elite") należy ponoć Barack Obama. Przyzwoite towarzystwo. Czy mogę się do niego zaliczyć? 

           Są dowody na to, że przyzwyczajamy się do braku snu, oszukujemy swój organizm, a skutki ostateczne nie są najlepsze. Z drugiej strony, spanie długie, np. powyżej 10 godzin na dobę, też może być szkodliwe. I bądź tu mądry.

Na dodatek, jest jeszcze problem tzw. drzemek, np. tych poobiednich. Ile powinny trwać, by przynosić korzyści? Ponoć nie dłużej niż kwadrans, ale kto to wie na pewno?  I jak spać, w jakiej pozycji? Na leżąco, na siedząco? Ja  totalnie takich drzemek, na szczęście, nie lubię, bo czuje się po nich rozbita. Ale czy to dobrze, że nie lubię? A może znowu sobie coś wmawiam?

           I kolejny problem. Czy można nadrobić stracone w tygodniu godziny snu przez spanie w weekendy? 

           Nie, mówią eksperci, nie jest. Takie odsypianie od święta nieco łagodzi deficyt snu, ale w pełni go nie zrekompensuje. Rozregulowuje natomiast jeszcze bardziej, i tak prawdopodobnie nadpsuty, zegar biologiczny. I  jest coraz gorzej. Niestety nie wszyscy moi bliscy chcą to zrozumieć. Nie słuchają, kiedy mówię, że jedna godzina snu przed północą jest więcej warta niż…. dwie dodatkowe nad ranem. Pewnie jestem nieprzekonywująca, jako że sama chodzę spać po północy. 


niedziela, 5 stycznia 2025

Choszczówka w śnieżnej aurze


Zawiało nas na biało, ale na szczęście nie zasypało. Choszczówka wypiękniała w mgnieniu oka. Ptaki ożywiły się wokół karmników. Koty tudzież. Wokół ptaków. W wolnej chwili śledzę kocie wędrówki po dachach, jako że jak nawet kot czmychnie, to i tak pozostawia ślady swojej ścieżki. Chyba, że śnieg mocno poprószy i wszystko pochłonie.

W Dzikim Zakątku ruszyła wypożyczalnia biegówek i kto chce, może pobiegać po leśnych drogach. Trzeba mieć nadzieję, że w tym roku ścieżki leśne będą doskonale pokryte śniegiem i jeżdżenie po nich to będzie sama przyjemność. Nie wiem, bo nigdy biegówek nie wypróbowałam. Opieram się na opiniach tych, co szusowali i są zachwyceni.

Ongiś w Dzikim można było zafundować sobie kulig. Zaprzęg konny, sanie, saneczki i lasy do dyspozycji. Może, jak śnieg dopisze, Dziki Zakątek wróci do tej inicjatywy. 

A poza tym wszystko w porządku. Pociągi nadal zatrzymują się na stacji Choszczówka. Te co zawsze, nowych też przybyło. Sklep na Kłosowej nadal zamknięty. Ogłoszenia; „Sprzedam” , „Wynajmę” wiszą albo na tych samych, albo nie na tych samych, co wcześniej posesjach. Mieszkańcy w weekendy tłumnie po lesie spacerują. W dni powszednie są prawie niewidoczni, jako że spiesznie do domów przemykają. Dziki, tym razem o prawdziwe dziki mi chodzi, a nie o Dziki Zakątek, co jakiś czas się pojawiają. Zwłaszcza wieczorowo-nocną porą. Na placu zabaw pusto. Z reguły pusto, bo czasami pojawiają się młodociani użytkownicy. Frekwencja na siłowni, z tym placem skorelowanej, chyba jeszcze niższa. Byle do wiosny.