To niesamowite, ale dokładnie 10 lat temu Daukszewicz też
gościł na Choszczówce. Tyle że w Galerii B.S. , czyli u Basi Stelmach. I tak o
tym pisałam:
O
tym, że dotarłam na Łazanowicką i świetnie się bawiłam w Galerii B.S.
Nareszcie dodarłam do Galerii B.S. Biorąc pod uwagę fakt, że działa ona od
kilku lat, bodaj od 2009 r., i wybierałam się na organizowane przez nią imprezy
za każdym razem, jak się o nich dowiadywałam, to rzeczywiście „nareszcie
dotarłam”.
Konkretniej, dotarłam na spotkanie z Krzysztofem Daukszewiczem. Sala
pełna. Krzesło wygodne. Gospodyni serdeczna, ciepła, otwarta. To rzadka
umiejętność, tak traktować gości, by każdy z nich czuł się wyjątkowy,
oczekiwany i w pełni akceptowany. Gospodyni Galerii, pani Barbara Stelmach, tę
umiejętność, a może zdolność, z pewnością posiada. Ja się w każdym razie czułam
wspaniale. Sądząc po minach, postawach i wypowiedziach innych - czuli
się, co najmniej, tak wspaniale jak ja, a może i wspanialej.
Pan Daukszewicz w formie godnej pozazdroszczenia, rozgrzał publikę niemal
od pierwszych minut. Śmiano się, przytakiwano, dawano dowody, że utwory są na
Choszczówce powszechnie znane i cenione, klaskano, śpiewano. A nawet, jak
trzeba było, to wtórowano Artyście i słowem, i gestem, czyli
entuzjastycznie i równocześnie wykrzykiwano znamienne słowa „Hańba”, „Zdrada” .
Równocześnie, bo połowa sali krzyczała jedno, połowa drugie. Trzeba było przy
tym energicznie wygrażać wyciągniętą do góry pięścią. Jak zauważyłam, wygrażano
pięścią prawą, widocznie wśród publiczności zabrakło leworęcznych.
Imitacja pracy sejmu, bo taki był zamysł, okazała się sukcesem. Byłam w
grupie „Hańba” i machałam, jak umiałam, i czułam, że działa. Czułam narastający
bunt, moc i chęć jej wyładowania. A że siedziałam w pierwszym
rzędzie, czyli w pierwszym szeregu się znalazłam, jestem teraz pełna obaw.
Wszystko zostało uwieńczone, sfotografowane, kto wie, może i nagrane. I ja z tą
pięścią w górze, protestująca, być może zostanę wkrótce zapytana, przeciw czemu
ja tak wrzeszczę. Jaka (bądź czyja) „hańba” mnie tak poruszyła.
Poważna sprawa, a miało być lekko i przyjemnie.
Świetne były meneliki. Podobało mi się robienie synom „kanapek na studia”
- wykorzystam. I "Jeden naród, dwa plemiona". I dowcip o kotach na
pustyni. Uruchomił empatię. Ja też wielu spraw nie ogarniam. Wzruszyła mnie też
opowieść o decyzji wydania tylko (?) 65 wierszy, wynikająca, jak zrozumiałam, z
braku wiary Autora, że zdąży dociągnąć do stu, na tyle szybko, by trafiły do
czytelników w sensownym czasie. Czy uda się zdążyć? Świadomość
przemijania, kresu?
Wczoraj to już historia, jutro to tajemnica, liczy się to, co teraz,
najważniejsze jest dziś. Tę sentencję usłyszeliśmy pod koniec spotkania.
Wartościowy prezent, trzeba przyznać*
Reasumując, było świetnie.
* To chyba nieco sparafrazowany cytat z A. A. Milne’go, ale głowy za
to nie dam. „Yesterday is history, tomorrow is a mystery, but today is a
gift. That is why it is called a "present".
P.S.
Na koniec czwartkowego występu Artysta obiecał, że jeszcze do
nas wpadnie. Trzymamy za słowo.